Małgorzata Falkowska "To nie jest twoje dziecko"



Do recenzji tej książki usiadłam dziś już kolejny raz. Każda próba okazywała się tylko czasem spędzonym przed komputerem z otwartym i pustym plikiem World. Usuwałam i na nowo zapisywałam początkowe zdanie, które wydawały się proste i mało odpowiednie. Małgorzatę Falkowską do tej pory znałam z komedii i lekkiego pióra, którym częstowała nas w swoich książkach. Płynie z dużej dawki humoru przeszła do prawdziwej emocjonalnej bomby. Cała lekkość zniknęła, a zastąpiła ją ciężkość tematów i ogromne uczucia towarzyszące od początku powieści. Zastanawiałam się jak ubrać w słowa, to co poczułam, w głowie kołatał się pomysł nagrania filmiku, gdzie mogłabym wyrzucić z siebie słowa, jednak ostatecznie pozwoliłam moim palcom na wędrówkę po klawiaturze, aby wszystkie wspomnienia po lekturze zostały tylko dla mnie. To nie będzie standardowa recenzja, którą możecie przeczytać na mojej stronie. Włożyłam w nią wiele serca i prywatnych przekonań, będziecie mieć okazję muśnięcia mojej wrażliwości.



Od początku mojego kontaktu z książką "To nie jest twoje dziecko" miałam problem, lecz bynajmniej nie natury przedstawienia treści czy stylu, ale tematyki w niej poruszanej. Jestem zdania, że każdy z nas nawet ten najbardziej rozważny w swoim życiu popełnia błędy. Chwila zapomnienia, lekkomyślności może nieść za sobą konsekwencje ciągnące się przez wiele lat. Sztuką, którą każdy człowiek powinien podejmować i nauczyć się jest przyjęcie z pokorą i godne ponoszenie konsekwencji. Uciekanie od odpowiedzialności, czy oddalanie konfrontacji z rzeczywistością jest w istocie nieodpowiedzialne. Michalina główna bohaterka książki właśnie taką egoistyczną postawą się wykazała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pstryknęła palcem i postanowiła usunąć dziecko, bo zawali studia, bo co ludzie powiedzą, bo jej nie się stać, a ojcem dziecka jest chłopak za granicy, którego nigdy już nie zobaczy. Z cichej kobiety stała się wyrachowana, kiedy przystaje na propozycję Anny Bojanowskiej-Kryger. Bardzo nie pasowała mi jej metamorfoza, a tym samym nie potrafiłam zrozumieć Anny i Pawła ginekologów, a zarazem małżeństwa, które postanowiło kupić chłopca, jak rzecz coś, co można nabyć. Starałam się rozumieć ich ból z powodu nieposiadania własnych dzieci, ale uciekanie się do takich metod jest szczerze w moim odczuciu nieetyczne.


Kilkakrotnie brałam do ręki książkę i odkładałam ze łzami, ogromnym bólem serca i tym sposobem czytałam ją prawie dwa tygodnie. Miałam myśl nawet odłożyć ją na bok, ale złapała mnie totalna blokada na inne książki. Małgorzata Falkowska opisała wszystkie wydarzenia w emocjonalny sposób, co dodatkowo potęgowało moją wewnętrzną burzę uczuć. Bardzo podobało mi się przedstawienie psychiki dwóch kobiet, które starały się zaprzyjaźnić, zbliżyć. Każda z nich inna, pochodzące z różnych środowisk, a jednak połączone małym życiem rozwijającym się pod sercem Michaliny. Anna kobieta, której początkowo współczułam, bo w jej sercu rozgrywał się dramat, chęć posiadania dziecka całkowicie ją zaślepiła, doprowadziła do poważnych skutków. Był również moment, gdzie żywiłam do niej nienawiść za zdradę Pawła i... no właśnie o tym przekonacie się sami, dochodząc do końca powieści. Michalina natomiast jest stadia rozwoju od szarej myszki, przez egoistyczną osobę po kobietę, która w końcu rozumie, że synek, który ma się narodzić, jest pięknym darem, miłością, która będzie napędzić ją siłą. Wzruszającym momentem jest samych narodzin, ale także listów, które Michalina kieruje do jeszcze nienarodzonego potomka.



Szkoda było mi również Pawła, który sam musiał radzić sobie z emocjami. Pragnął dać Annie wszystko, co najlepsze, dbać o nią i spełniać wszelkie potrzeby. Czuł, że po części traci żonę, ich relacje stają się oziębłe i nic nie jest jak dawniej, ale jego ukochana wreszcie mogła być szczęśliwa, a jemu tylko na tym zależało. Widać jasno, że w tym związku to Anna wiedzie prym i nosi spodnie. On wierny stoi zawsze u jej boki, nie wiedząc nawet jak bardzo go rani, nie mając wyrzutów sumienia.
Anna też się cieszy. Inaczej niż ja, ale jest szczęśliwa. Chodzi po domu i głaszcze ten swój brzuch, jakby to w nim rozwijał się płód. Ten, którego tam na pewno nie ma...



Myślę, że przez długi czas nie stać mnie będzie na ocenienie podobnie innej książki jak tej. Śmiało twierdzić mogę, że nigdy nie spotkałam lepszej. Wszystko w niej mną wstrząsało, bezapelacyjnie zachwycało i wprawiało w stan osłupienia. Nie potrafiłam jeszcze długo zebrać myśli dojść do wniosku, że takie rzeczy dzieją się naprawdę często tuż obok. Tyle par nie może mieć dzieci, tyle ludzi wystawia nielegalne ogłoszenia o kupnie dziecka, bo tak łatwiej prościej, bo obejść można niewygodne procedury adopcyjne, a przecież tyle dzieci zostają samotne w domach dziecka. Często od swojej maleńkości po pełnoletność. Ile razy słyszy się o tym, że młode kobiety są surogatami, nosząc pod sercem swoje dziecko bądź zostaje zapłodnione poprzez nasienie mężczyzny chcący mieć ze swoją żoną dziecko. Kobiety korzystające z mieszkań, pieniędzy często na końcu wycofujące się z okładu, bo nagle w grę wchodzą uczucia. To jest tak przykre, tak niesprawiedliwe i raniące dla tych dzieci, że trudno to zrozumieć.



Nie napiszę dziś, że polecam wam tę książkę. Ja was proszę — przeczytajcie to. Zróbcie to, bo jest tak dobra, że nie można przejść obok niej obojętnie, a to wszystko dzieje się w Toruniu, malowniczym mieście, któremu nie można się oprzeć.



Moja ocena: 10/10 - genialna.

Patrycja Łazowska

Za książkę dziękuję pięknie Wydawnictwu Lira. 

2 komentarze:

  1. Widząc ją w księgarni miałam przeczucie, że będzie świetna! Nie mogę się doczekać aż ją przeczytam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta książka, to mój czytelniczy priorytet. 😊

    OdpowiedzUsuń