W. Bruce Cameron "Psiego najlepszego. Był sobie pies na święta"

Przy przygotowaniu zapowiedzi świątecznych od Wydawnictwa Kobiecego wpadło mi w oko „Psiego najlepszego”. Ta przesłodka okładka ze szczeniaczkiem kupiła mnie od razu myślę, że nie tylko mnie, prawda? Na fakt wybrania tej pozycji mogła wpłynąć moja wielka słabość do czworonogów i - nie ukrywam - do Wydawnictwa Kobiecego. Opis na okładce jeszcze bardziej zachęcił mnie do sięgnięcia po nią - miałam nadzieje, że ta świąteczna pozycja ogrzeje moje serducho i zaszczepi we mnie trochę bożonarodzeniowego ducha zwłaszcza, gdy pogoda jeszcze jest daleka od świątecznej. A czy jej się to udało, przekonacie się czytając dalszą część recenzji.

Autora Bruca Camerona znam dzięki książce „Był sobie pies”. Pamiętam ten duży „bum” zarówno na jego książkę, jak i na film na jej podstawie. Niestety, nie miałam okazji się jeszcze z nią zapoznać, choć już wtedy pisarz wzbudził moją ciekawość. Zaniedbaniu winne są inne zaległości czytelnicze, ale na pewno mam zamiar ją w niedalekiej przyszłości przeczytać.

Ale wracając do recenzji - cała historia rozpoczyna się od telefonu. Odbiera go główny bohater John, jeszcze nie wiedząc jak bardzo wpłynie on na jego dalsze życie. Do mężczyzny dzwoni sąsiad Ryan. Z nim to pewnego wieczoru omawiali swoje rozterki życiowe dotyczące rozstań ze swoimi dziewczynami. Znajomy prosi Johna o popilnowanie psa swojej byłej dziewczyny, gdyż on musi pilnie wyjechać. John bardzo niechętnie podchodzi do tej kwestii i próbuję odmówić, jednak nie udaje mu się i sąsiad stawiając na swoim przywozi psa. Jak się okazuję nie jest to pies… a suczka – Lucy! - która dodatkowo jest już bardzo zaawansowanej ciąży. John, postawiony w zupełnie nowej sytuacji, który nie ma bladego pojęcia jak się nim zachować. Dba o czworonoga jak potrafi najlepiej -  rozmawiając z nią i zadając jej pytania. Zabawnie było czytać jak główny bohater próbuję rozmawiać z psem i przepytuje go, starając się czegoś dowiedzieć. W książce nie brakuje również innych zabawnych sytuacji, czy przemyśleń i tekstów bohatera. Oto jeden z nich, który mnie rozbawił:

„Wow, jesteś naprawdę duża. Ale nie gruba, nie to miałem na myśli. No, może trochę. Chociaż to głównie grubość ciążowa. Jesteś bardzo, bardzo ciężarna… Ale to już pewnie wiesz.”

Mimo braku wiedzy głównego bohatera na temat psów podchodzi on do Lucy z wielką troskliwością, stara się zdobyć niezbędne informacje potrzebne do jej pielęgnacji. Można to szczególnie dojrzeć gdy Lucy zaczyna wkońcu rodzić. John bardzo to przeżywa i od razu zawozi ją do weterynarza, tam niestety dochodzi do przykrego zdarzenia. Ale jak to w życiu bywa po każdej burzy wychodzi słońce i gdy są już znów razem w domu rozpoczyna się cykl niespodziewanych zdarzeń, w wyniku których John zostaje opiekunem nie jednego psa a sześciu. Szukając pomocy w opiece nad nimi trafia na Kerri z oddziału ratowania zwierzaków. Dziewczyna przychodzi mu z pomocą w sprawie czworonogów, ale też wpada w oko Johnowi. Ten pod jej wpływem podejmuje decyzje, do których nie zawsze był przekonany. Książka w dalszej części ukazuję jak zmienia się życie Johna pod wpływem tej wesołej gromady. Każdego dnia ich wieź się pogłębia, a John przemienia się dzięki przyjaciołom. Mężczyzna zaczyna patrzeć na życie    z zupełnie nowej perspektywy.

„Dlaczego nikt nigdy mu o tym nie powiedział? Dlaczego nikt nie powiedział mu, jak to jest mieć psa? Że dzięki temu każda chwila staję się ważniejsza, że w jakiś tajemniczy sposób można czerpać z każdego dnia to co najlepsze?”

Nie będę zdradzać dalszej części fabuły – dużo w niej ciekawej akcji, jak również pięknych momentów. One właśnie ukazują jaką wielką moc posiadają czworonogi – są nie tylko naszymi najlepszymi przyjaciółmi, ale możemy się od nich wiele nauczyć: cieszenia się każdym dniem, lojalności, bezwarunkowej miłości. Myślę, że to właśnie autor chciał nam przekazać. Niepozorne, małe stworzenia posiadają ogromną moc, potrafią rozpalić ogień w najbardziej skutym lodem sercu. Nie ma lepszych towarzyszy życia niż psiaki. Myślę, że każdy kto miał szczęście mieć w swoim życiu psiego przyjaciela z chęcią by się pod tym podpisal.

 Podsumowując - jest to lekka lektura, napisana prostym językiem. Nieskomplikowana, na kilka godzin, idealna na chłodny jesienny (lub zimowy) wieczór. Historia nie jest bardzo rozbudowana, chociaż ma zaskakujące wątki. Posiada ogromny przekaz i myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Świąteczna atmosfera książki rozgrzeje niejedno serduszko - moje rozgrzało. Z lektury jestem bardzo zadowolona,  miło było ją czytać i przypomnieć sobie, za co kocham najbardziej moje pieski. Mam nadzieję, że Wy również po nią sięgniecie i się w niej zakochacie.  

                                                                                                                                           Klaudia Pałac

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu 


4 komentarze:

  1. Piesek i święta to fajne połączenie.. :) czekam na kolejną recenzje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajne :) No kolejna już całkiem niedługo :)

      Usuń
  2. Juz sie zakochalam:)Pieski sa cudne:)

    OdpowiedzUsuń