Maria Turtschaninoff „Maresi”



Let's do this – pomyślałam kiedy w moje ręce wpadła książka w odcieniach czerwieni. Mowa oczywiście o Maresi autorstwa Mari Turtschaninoff. Po odebraniu przesyłki od kuriera – zabrałam się za zgłębianie powieści. Będzie magia, czytanie oraz cudowna przyroda. Umościłam wygodnie siedzenie, śledziłam tekst i usnęłam... Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego tak się stało i czy książka była jednak ciekawa – czytajcie dalej.


„Później nauczyłam się nazw tych wszystkich nieznanych mi smaków. Cynamon ze wschodu, lebioda z krajów na północy, żółta iruka i dziko rosnące oregano z naszych górskich zboczy.”

Fabuła

Maresi jest jedną z najstarszych nowicjuszek w Czerwonym Klasztorze. Przybyła do niego z domu rodzinnego, gdzie głód i ubóstwo doskwierało wszystkim. Dziewczyna chciała ulżyć rodzicom, dlatego podjęła taki krok. 

Od czasu przybycia, klasztor stał się jej domem, a Matka i siostry – rodziną. Wiodą, spokojne oraz ułożone życie bez ekscesów i wierzą w mądrość Pramatki. Każdy ma swoje prace do wykonania, a pory roku wyznaczają tryb życia. Do czasu, kiedy na wyspie pojawia się Jai. Dziewczyna jest zamknięta w sobie, zlękniona i boi się własnego cienia. Maresi bierze ją pod swoje skrzydła, stara się dotrzeć do Jai. Czy jej się uda? Jaką tajemnice skrywa dziewczyna? Czy wyspie i klasztorowi grozi wielkie niebezpieczeństwo?


Moim zdaniem

 Maresi, ach Maresi, dlaczego sprawiłaś mi taki dylemat moralny? Do powieści zasiadłam z najlepszym chęciami. Opis z tyłu oraz szereg rekomendacji sprawiły, że zgłosiłam się po egzemplarz recenzencki. W blogowo-piszącym świecie jestem już od wielu lat, jednak dawno tytuł nie sprawił mi takiego problemu. Czy można coś jednocześnie lubić i nienawidzić? Takie właśnie mam odczucia względem Maresi. Zanim jednak przeleje swoje bolączki, przybliżę o co w tym wszystkim chodzi.

Maresi jest w Czerwonym Klasztorze, na wyspie. Miejscu zdominowanym przez kobiety. Mężczyzny tu nie uświadczysz. Każda ma swoje zadania do wykonania. Dużo tu wierzeń, skromnego, wręcz przaśnego życia. Magia rozchodzi się po wyspie i to ta najlepsza, wywodząca się z natury. Kiedy czytałam o zwyczajach mieszkanek oraz ich obrzędach oraz życiu, stawały mi przed oczami dwie grupy: amiszowie oraz druidzi. Ci pierwsi, ze względu na styl życia, Ci drudzy – właśnie przez obrzędy, magię oraz poszanowanie dla pierwotnej siły. 

Maresi jest jedną z najstarszych nowicjuszek, ale zdecydowanie nie jest najbardziej ułożona. Często zdarzają jej się wpadki, spóźnienia, bujanie z głową w chmurach oraz chlapnięcie czegoś nieodpowiedniego. Ma trzynaście lat i jest bardzo ciekawa świata. Najchętniej spędzałaby czas w swoim skarbcu. Nazywa tak bibliotekę z księgami i starymi zwojami. Codzienne udaje się tam po nauce, żeby do późnych godzin czytać. Oj znam to, znam bardzo dobrze. Czytelnicze ciągoty przyciągną do niej każdego książkoholika. Mimo swoich marzycielskich zapędów, jest odpowiedzialna kiedy trzeba oraz nie wymaga dużo od życia.


„Do drzwi siostry O należy pukać, służy do tego mała mosiężna kołatka w kształcie węża gryzącego swój ogon. Gdy zapytałam o niego siostrę O, posłała mi swój lekko krzywy uśmiech i odpowiedziała, że to jej obrońca.”

Jai jest zastraszoną dziewczyną, która ciągle patrzy za siebie. Boi się, że ojciec, od którego uciekła, zaraz ją złapie i zaciągnie do domu. Dziewczyna ma wiele ran na ciele oraz umyśle. Stopniowo otwiera się na Maresi i inne mieszkanki wyspy. Odzywa się tylko wtedy, kiedy czuje, że musi. Polubiłam postać, mimo że na to się nie zapowiadało. Reszta nowicjuszek, sióstr oraz Matka, są ciekawym urozmaiceniem fabuły. Moją ulubienicą jest Siostra O, która ma surowy charakter, ale widać, że ma dobre serce. Przypominała mi Snapea z Harrego Pottera. 


Autorka wykreowała świat, który jest bardzo bogaty. Ma swoje, prywatne zwroty. Trzeba trochę czasu żeby przyzwyczaić do stylu twórczyni. Często jest zawiły, ale po czasie zrozumiały. Wtedy dopiero można czerpać przyjemność z czytania w innym wypadku jest lekka lipa. Sam styl pisania autorki jest lekki i niewymuszony, szczególnie, że mamy do czynienia z fantastyką. 


I przechodzimy do minusów, bo niestety ich nie zabrakło. Wprowadzenie zajmuje z połowę książki. Naprawdę! Pomyślicie sobie: po prostu nie lubisz opisów. I tu błąd – uwielbiam Pana Tadeusza i znienawidzone przez wielu Nad Niemnem. Opisy mi niestraszne, jednak tutaj mnie zabiły, a zdecydowanie uśpiły. Powieść opiera się głównie na opowieściach, które ciągną się jak flaki z olejem. Konkretna akcja jest dopiero po ponad stu stronach. Całość ma mniej niż dwieście pięćdziesiąt, a ja bałam się, że tego nie przetrwam. Lekka paranoja. I problem nie jest w samym przybliżaniu sytuacji, ale szczegółowości. Mam wrażenie, że znam zwyczaje Maresi i innych sióstr, w najdrobniejszych szczegółach. Oczywiście fajnie jest, kiedy autorka przybliża opisywany świat, daje czytelnikowi znać co się dzieje, ale nie aż tak.



 „Żyła kiedy ją zakopywali – szepnęła Jai. - A potem nogami ubijali ziemię na jej grobie.

Plusem jest to, że kiedy akcja się zagęściła, to już napięcie trzymało się do samego końca. Zamysł, kim jest Maresi i jaką drogę obierze – super rozwiązanie. Nie mogę narzekać na ten aspekt. Kiedy raz wciągnęłam się w treść, nie mogłam się oderwać. Gdyby nie ten początek, w sumie pierwsza połowa książki, polecałabym ją wszystkim. Maresi, to wartościowa i ciekawa książka z przesłaniem, która teoretycznie przeznaczona jest dla młodszych czytelników. Ja jednak twierdzę, że prawdy w niej głoszone, odniosą się również do starszych odbiorców.

Maresi ma spisać wspomnienia z pamiętnego dnia, kiedy to ojciec Jai, przybył na wyspę, aby znaleźć córkę. W powieści poznajemy cała drogę blond włosej dziewczyny: od czasu przybycia, do dnia walki. W historii można znaleźć kilka zapożyczeń z innych dzieł, jak i nowatorskie rozwiązania. Po przeczytaniu całości, mogę powiedzieć, że jest to powieść magiczna z topornym początkiem. Tak ją kocham, jak i nienawidzę jednocześnie. Po prostu nie umiem inaczej.


„- Nie potrzebuję ulgi, Maresi. Ale módl się za mnie. Módl się, bym mogła się zemścić.”  

Podsumowując: ciekawa książka z przesłaniem, którego nie powstydziliby się najwięksi myśliciele. Jeśli potraficie przebrnąć, bez zająknięcia, przez ponad sto stron - musicie po nią sięgnąć, jeśli nie – możecie się zanudzić. Powieść należy do gatunku fantasy, ale nie jest skomplikowana jak niektóre dzieła. Największym plusem jest przemiana Maresi. Autorka, w nienachalny sposób, pokazała jak główna bohaterka się zmienia, kiedy poznaje najlepsza przyjaciółkę i cel w życiu.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Młody Book




Katarzyna Gnacikowska

4 komentarze:

  1. Nie sięgnę po lekturę za prędko, jeśli w ogóle ją przeczytam. Nie zainteresowała mnie ta książka, prawdę powiedziawszy, mimo swoich zalet.
    Ale jeśli kiedyś miałaby wpaść w moje łapki, to będę mieć na uwadze jej plusy. :D

    Jeżowo pozdrawiam
    Nikodem z https://zaczytanejeze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka nie jest zła, ale... I właśnie o to, ale chodzi. Jest tyle książek na rynku, które nie męczą podczas czytania :(

      Usuń
  2. Zapowiadało się ciekawie, ale nie wiem, czy specjalnie się na nią skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, zapowiadało się :/ Szkoda, że początek tak niszczy resztę :(

      Usuń